Ekologia
bez ekstremy
Alternatywa
rowerowa
Zużycie
wody
Śmieci
i recycling
Energia
i ogrzewanie
Masa
Krytyczna
Kontakt
z portalem
Linki
organizacje  
Publicystyka
 

Elektryczność i ogrzewanie
Banałem jest stwierdzenie, że bez elektryczności nasze życie stałoby się nieznośne. W każdym domu znajduje się przynajmniej kilkanaście urządzeń zasilanych prądem. Pralki, telewizory, komputery, sprzęt muzyczny, lodówki i oświetlenie.
Przyzwyczailiśmy się do myśli, że są niezbędne, a prąd do ich zasilania jest względnie tani. Tymczasem według wielu analiz zużycie energii elektrycznej rośnie (zwłaszcza w Polsce) w takim tempie, że już w ciągu kilkunastu lat może się okazać, że wyprodukowanie prądu pokrywającego potrzeby domów i przemysłu będzie poważnym problemem. Problem ten z pewnością zostanie rozwiązany, nie wiadomo tylko, ile będzie to kosztować. Naukowcy i przemysł mają dla nas liczne propozycje, czym zastąpić węgiel, ropę i gaz, gdy te już się skończą albo staną się trudno dostępne. Na upowszechnienie czekają energia wiatrowa, spalanie bio-masy i energia termojądrowa (to jeszcze daleka przyszłość). Każda z tych technologii wydaje się obecnie droga, ale to tylko kwestia czasu. W pewnym momencie ropa, węgiel i gaz albo się skończą, albo będą mogły być wydobywane z trudno dostępnych złóż, co podniesie ich cenę.
Można szacunkowo przyjąć, że przeciętne gospodarstwo domowe wydaje w Polsce od 500 do 1000 zł rocznie na energię elektryczną. Wszelkie propozycje oszczędności opierają się na przybliżeniach, ale nawet przybliżone kwoty robią spore wrażenie.
Przyjmijmy, że nasze domy oświetlają przeciętnie 3 żarówki. W ciągu roku każda z nich pali się przeciętnie 1800 godzin. Jeśli są to konwencjonalne żarówki o mocy 100 W, w ciągu roku zużywają ok. 550 kWh prądu, co kosztuje ok. 200 zł. Zastąpienie ich świetlówkami energooszczędnymi (na 3 wydamy ok. 40 zł), przynosi oszczędność 160 zł. Przeznaczamy je na przynajmniej 1 ładny prezent na Gwiazdkę.
Istnieje mnóstwo prostych tricków, które pozwalają zatrzymać licznik prądu. Gotowanie tylko takiej ilości wody, jakiej w danym momencie potrzebujemy (a nie 2 razy tyle) skraca czas pracy czajnika elektrycznego – urządzenia o ogromnym poborze mocy (ok. 1 kW). Wyłączanie telewizora, którego nikt nie ogląda. Bezwzględne gaszenie świateł w pomieszczeniach, w których w danym momencie nikogo nie ma. Odłączanie z kontaktu urządzeń pracujących w trybie ‘Stand-by’ (TV, DVD, wieża). Czyszczenie lodówki, która, jeśli jest zaszroniona, zużywa nawet dwukrotnie więcej prądu niż wtedy, gdy jest czysta. Otwieranie lodówki i zamrażarki na tak krótko, jak tylko się da.
Te wszystkie czynności nie kosztują nic (nawet czasu), a pozwalają na minimalizację zużycia energii elektrycznej. I choć oszczędność na każdej z nich jednorazowo liczona jest w groszach, w skali roku pozwalają na zebranie sporej kwoty.
Tyle ekonomii. Dodajmy do tego efekt środowiskowy – niezużyty prąd w Polsce oznacza mniej spalonego węgla, a więc mniej pyłu i dwutlenku węgla w atmosferze.
 
W kwestii ogrzewania wydawało się, że w moim mieszkaniu wszystko zapięte jest na ostatni guzik. Mieszkanie znajduje się w starej kamienicy, w piwnicy znajduje się piec gazowy, który podgrzewa wodę do kranów i do kaloryferów. Okna są nowe, drzwi wejściowe – nie.
Jak wspomniałem, wszystko wydawało się OK – do momentu, gdy nadeszły pierwsze ochłodzenia. Zorientowałem się wtedy, że moje mieszkanie, z temperaturowego punktu widzenia, podzielone jest na specyficzne strefy. Ciepła kuchnia i salon, nieco chłodniejszy pokój dziecięcy oraz naprawdę chłodny hall i łazienkę. Oraz – uwaga! – zaskakująco ciepła piwnica.
Z elektronicznym, szybko reagującym termometrem w ręku zacząłem szukać źródeł chłodu, czyli po prostu nieszczelności, oraz – w przypadku piwnicy – źródła ciepła. Cóż, Ameryki nie odkryłem. Źródłem chłodu w łazience była kratka wentylacyjna. Wbudowałem w nią elektryczny wentylator z żaluzjami, wszystko solidnie zaizolowałem wodoodporną taśmą i wreszcie nie mam wrażenia, że prysznic biorę na trawniku przed domem.
Źródłem chłodu w pokoju dziecięcym okazał się wadliwy montaż okna – była tam po prostu szczelina między framugą a parapetem. Kwestię załatwiła odrobina silikonu. I wreszcie hall, gdzie bez zaskoczenia odkryłem szczeliny między drzwiami a ościeżnicą. Tu zastosowałem samoprzylepną taśmę piankową, którą okleiłem przewiewne miejsca.
Na koniec zszedłem do piwnicy, przekonany, że za miłe, acz niepotrzebne ciepełko odpowiada znajdujący się tam piec gazowy. Jednak okazało się, że to niezłej klasy urządzenie – mimo, że akurat pracował (włącza się i wyłącza automatycznie sterowany termostatem), obudowa i odpływ kominowy były chłodne. Za to wystarczyła chwila, żeby zauważyć, że wszystkie rury doprowadzające ciepłą wodę do mieszkania buchają ciepłem. Ich łączna długość wynosiła 22 metry, co daje niezłe pojęcie o powierzchni oddawania ciepła, zanim dojdzie ono do właściwego miejsca – tj. do mieszkania. Także tu likwidacja problemu była banalna – rury zostały obłożone kołnierzami z pianki izolującej.
Aby zaoszczędzić na grzaniu, musiałem poczynić pewne wydatki – wyniosły one ok. 140 zł. Na majsterkowanie poświęciłem jedno popołudnie. Kolejny rachunek za gaz był o 50 zł niższy od poprzedniego.


 
Copyleft :) Mile widziane jest kopiowanie i rozpowszechnianie treści zawartych w serwisie.